grudziecki grudziecki
227
BLOG

„J(ednomandatowe) O(kręgi) W(yborcze) – fundamentem demokracji?”

grudziecki grudziecki Polityka Obserwuj notkę 4

Na niedzielnym spotkaniu „oburzonych” (de facto zdominowanym przez „zmielonych”) taki był tytuł i jednocześnie główne twierdzenie programowego wystąpienia profesora „od atomu”Andrzeja Czachora , który na emeryturze uznał, że jest także specjalistą od demokracji w Polsce.
 
Fundamentem DEMOKRACJI (której nie należy mylić z „wyrobami udającymi demokrację”, wśród których na pierwszym miejscu jest mnóstwo obecnych oligarchicznych republik: w tym Polska, Wielka Brytania, USA itd.) są prawa człowieka, każdej jednostki ludzkiej.
W katalogu tych praw są prawa, które można nazwać skrótowo, „politycznymi”, a które deklaratywnie przez państwa są potwierdzone w art. 21 „Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka” i w art. 25 „Międzynarodowego Paktu praw Politycznych i Obywatelskich”.
 
W „ramach” tych praw „każdy Kowalski” ma prawo współdecydować – wraz z innymi obywatelami - bezpośrednio (np. poprzez referendum) lub pośrednio – za pośrednictwem swych przedstawicieli („posłańców”, reprezentantów”....) o swoim państwie, o wszystkim, co w tym państwie jest „wspólne”.
Wybory, bez względu na to, czy w jednomandatowych okręgach wyborczych, czy w wielomandatowych i bez względu na to, czy są one „większościowe” (jak w tej propozycji JOW „westminsterskiego”), czy proporcjonalne, są jedynie trybem - „narzędziem” wyłaniania przez obywateli swych przedstawicieli.
 
Oczywiście, jest to narzędzie niezmiernie ważne w demokracji. Z tego względu powinno być ono tworzone z maksymalnym udziałem obywateli i zawsze to oni powinni ostatecznie decydować o przyjęciu takich lub innych rozwiązań lub o ich odrzuceniu. Ci, którzy są przez obywateli wybierani jako ich „przedstawiciele”, nie mają żadnych uprawnień, aby „sami sobie” ustalali reguły, w jakim trybie mają być wyłaniani. Zawsze, kiedy to czynią, okradają obywateli z ich praw.
 
Gdyby Pan Profesor „od atomu” (na emeryturze) był humanistą, to bez problemu potrafiłby zrozumieć, że popełnia fundamentalny błąd, który jest określany jako pars pro toto (część zamiast całości). W literaturze jest to przyjęty środek stylistyczny, w nauce jest to tylko jeden z podstawowych błędów logicznych.
Przed popełnieniem przez organizatorów niedzielnego spotkania takiego błędu przestrzegałem na tym forum.
 
Gdyby Pan Profesor „od atomu” przestrzegał elementarnej zasady naukowej, że przed głoszeniem swoich tez trzeba się zapoznać z dotychczasowym dorobkiem naukowym w danej dziedzinie, to także nigdy nie wygłosiłby podobnych bzdur. Ze wstydu. Wiedziałby, że koncepcje głoszące, iż wybory (bez względu na to, czy typu JOW, czy inne) = demokracja, czyli koncepcje proceduralistyczne, zostały w nauce odrzucone prawie wiek temu. Niemałym przyczynkiem do tego było objęcie władzy w Niemczech przez Adolfa Hitlera, w wyniku wyborów, które według standardów „demokracji” („niby-demokracji”, de facto republiki) były uznane jako wolne i „demokratyczne” (pomimo wielu „ekscesów” itd.).
Nikt Panu Profesorowi „od atomu” nie może zabronić stać się na emeryturze specjalistą w innej dziedzinie. Zresztą konkurencja wobec „oficjalnych”, uniwersyteckim badaczy jakiegoś zjawiska może ich zmusić tylko do większego wysiłku. W odniesieniu do „zjawiska demokracji” i stanu jej „oficjalnego” - naukowego „opracowania” w Polsce jest to niemal konieczność.
Ale jako specjalista w swojej dziedzinie powinien uznać, że „na tym nowym odcinku” swoich zainteresowań powinien stosować „nie gorsze” standardy niż w swojej „macierzystej” dziedzinie.
 
 
Na niedzielnym spotkaniu Pan Profesor „od atomu” zaprezentował się jednak – poprzez swoje wystąpienie – nie jako naukowiec (mimo, że trzecia część wystąpienia to była autoprezentacja, ze szczególnym uwzględnieniem jego związków z nauką), ale jako zwykły propagandzista. Naukowiec przedstawiłby wszystkie aspekty („pozytywne” i „negatywne”) omawianego rozwiązania. Pan Profesor „od atomu” opowiedział jedynie bajeczkę, jak cudownym i prostym – a przy tym jakże „demokratycznym” - rozwiązaniem jest „westminsterskie JOW”.
 
Powiedział, że w tym systemie, każdy obywatel może kandydować bez pytania partyjnych bonzów o zgodę (nie zauważył, że w Polsce też mamy taką możliwość), że każdy obywatel po zebraniu 10 podpisów i wpłaceniu 500 funtów kaucji sam może się zgłosić. Potem długo się rozwodził, jak proste jest licznie głosów na „forum publicznym” i jak od razu wiadomo, kto wygrał(czy to jest aż tak ważne?). Zakończył bajeczką, że każdy wyborca, nawet ten, którego kandydat przepadł(i czasami „przepada” w danym okręgu „od pokoleń”) identyfikuje się potem ze „swoim” posłem.
 
Wszelka dyskusja na temat JOW-ów wręcz brutalnie zostało wykluczona. Padło stwierdzenie, że Jow-y są cudownym rozwiązaniem.... i koniec.
Tak na marginesie: czy tak się buduje ruch, który ma być przeciwwagą dla partii wodzowskich? Tym bardziej, że JOW-y mają byc 1 z 2 filarów tego ruchu i to tym „główniejszym” filarem?
Jedyne pytanie z sali, które „się przebiło”, było pytaniem o to, ilu kandydatów startuje przeciętnie w okręgu? Przez prowadzącego zostało odebrane widocznie jako „niegroźne”, bo raczył udzielić odpowiedzi, że 5-7 (w rzeczywistości brytyjskiej - 5,5) . W tym momencie musiał „zaskoczyć”, bo od razu dodał, że nie liczy się ilość, ale jakość.
 
Oczywiście, prowadzący nie jest naukowcem więc nie obowiązują go określone reguły. Jednak Pan Profesor „od atomu”, jeżeli występuje i prezentuje siebie jako naukowiec, nie powinien zachowywać się jak propagandzista. W imię „prawdy naukowej” powinien powiedzieć – przynajmniej - że w Wielkiej Brytanii, której „ordynacja wyborcza” ma być wzorem, daje ona taki wynik (czyli, że „w praktyce” tak działają powyższe, „cudowne” „teoretyczne” założenia):
  1. w obecnej Izbie Gmin jest zaledwie 1 poseł niezależny – niepartyjny na około 660 i nie jest to przypadek, ale ugruntowany „stan faktyczny” od dziesiątków lat;
  2. od ponad stu lat w Wielkiej Brytanii rządziły tylko 2 partie;
  3. z tych 5, 5 „średnich” kandydatów w okręgu większość to kandydaci partii politycznych ( w tym 2 z „głównych” partii), natomiast kandydaci niepartyjni, mimo że formalnie mogą, raczej nie startują w wyborach, bo wiedzą, że i tak nie mają szans – wyborcy wiedzą, że głos oddany na kogokolwiek poza kandydatami dwóch (wyjątkowo trzech) głównych partii to głos stracony.
 
Tak więc, Pan Profesor „od atomu” zataił przed swymi odbiorcami istotną - jeśli nie najistotniejszą – informację, na temat proponowanego i zachwalanego przez siebie rozwiązania. Dla nas obywateli – którzy mamy być „uszczęśliwieni” (jak widać „na siłę”) cudownym lekiem na naszą patologiczną rzeczywistość, wiedza na ten temat jest niezmiernie ważna. Pozwala ona uniknąć wspierania inicjatywy, która gdyby się powiodła, doprowadziłaby do trwałego zabetonowania obecnej patologii ustrojowej na pokolenia. W chwili obecnej, jeśli się nie godzimy na obecny stan rzeczy, to mamy jednak szansę („możliwość”) sami stworzyć lub poprzeć inicjatywę, która doprowadzi do jego zmiany.
Mimo, że obecne przepisy są patologiczne, głównie POPRZEZ WADLIWE UREGULOWANIE STATUSU PARTII POLITYCZNYCH (co „łatwo” zmienić - wystarczy zmienić ustawę „o partiach politycznych”, zmniejszyć progi wyborcze itd.) to jednak nie tylko większość, ale zaledwie 5% wyborców (poprzez poparcie swojej partii) może mieć wpływ na to co się dzieje w kraju.
Zawsze jednak rządzi określona WIĘKSZOŚĆ – choć wyłoniona w patologicznym trybie, w którym wyborcy mają mały wpływ na to, kto zostaje posłem. Można to jednak znacząco (i prosto) poprawić, wprowadzając do ustawy o partiach politycznych zapisy o wyborze kandydatów przez członków danej partii w danym okręgu wyborczym i o konieczności zdobycia przez takich kandydatów na przedstawicieli określonego poparcia wyborców w okręgu. Jest wiele innych możliwości – dalej idących – poprawienia obecnych rozwiązań ustrojowych.
 
System westminsterskiego JOW – wbrew głoszonym komunałom – jest skażony tą samą patologią. To dana partia decyduje, kto ma kandydować z jej listy w danym okręgu, a kierownictwo partii ma - z reguły - prawo weta wobec kandydatów zgłoszonych przez działaczy partii w okręgu. Oczywiście, partia chce mieć na swoich listach osoby popularne w danym okręgu. Tylko, czy w Polsce obecnie jest inaczej? I czy to może być podstawą do uznania, że JOW-y są „lepsze”? Po wyborze kandydat przecież w jednym i drugim przypadku staje się przedstawicielem partii, a nie wyborców i głosuje tak, jak chce kierownictwo, bo „w następnym rozdaniu” znowu chce być na liście. Tej sytuacji JOW-y – wbrew propagandowym zapewnieniom – nie zmieniają. Jedynie wprowadzenie rozwiązań, umożliwiających odwołanie – określoną większością - nieakceptowanego przez wyborców posła (lenia, „aparatczyka”, aroganta itd.) przyniosłoby rzeczywistą zmianę.
 
Problem polega na tym, że JOW-y „ w praktyce” nie likwidują żadnej patologii wynikającej z aktualnych rozwiązań, same natomiast są PATOLOGIĄ SYSTEMOWĄ. Są one narzędziem do zapewnienia WŁADZY MNIEJSZOŚCI przy pozbawieniu tej władzy WIĘKSZOŚCI. Dla obywateli, którzy chcą mieć RÓWNE PRAWA decydowania o swoim państwie, JOW-y są zagrożeniem niezmiernie groźnym, bo pozbawiają ich tego prawa już na samym dole - w ich własnym okręgu. Jeżeli wyborcy się zbuntują, to rzeczywiście mogą w swoim okręgu zmienić posła i wybrać jego konkurenta z opozycyjnej partii lub nawet niezależnego. Tyle tylko, że jest to bez znaczenia w skali kraju. Co najwyżej dwie partie – rządzące od ponad wieku – zamienią się miejscami. Przy użyciu narzędzia, jakim są JOW-y można zbudować mniej lub bardziej oligarchiczną REPUBLIKĘ, nigdy zaś – DEMOKRACJĘ (faktyczną, a nie to, co się obecnie pod tym pojęciem „sprzedaje”).
 
Najbardziej śmieszy mnie to, że propagatorzy JOW-ów nie zrobili symulacji, jaka byłaby obsada sejmu, gdyby rzeczywiście zmieniono obecnie ordynację zgodnie z ich pomysłami. PO i PIS miałyby szansę zawłaszczyć scenę polityczną „na amen”, czyli „na wieki”. PIS – przyjmując obecne wyniki sondaży – w trybie JOW najprawdopodobniej byłby bliski większości konstytucyjnej, przy poparciu zaledwie około 15 - 18 % osób uprawnionych do głosowania - przy prawdopodobnej frekwencji około 45% i przy zdobyciu około 30-35 % oddanych głosów ważnych.
 
Tyle tylko, że mój śmiech jest, być może, przedwczesny. Może taka jest rzeczywista intencja inicjatorów niedzielnego spotkania? Może krytyka obecnych patologii tylko na pokaz pozbawiona jest„partyjnego” kontekstu, a w rzeczywistości jest przygotowaniem do zmiany ordynacji po wyborach w następnym rozdaniu (przy zakładanym zwycięstwie PIS-u), bo w tym nie ma na to jednak szans? Tylko, czy nam, obywatelom, o to chodzi?
.....................
Inne teksty autora na : http://grudziecki.blog.pl/
 
 
 
 
 
 
 
 
grudziecki
O mnie grudziecki

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka